poniedziałek, 31 grudnia 2018

Prolog

Francja, Saint-Denis,
Kwiecień, rok 1795

Stanęła w drzwiach i z drobnym uśmiechem spojrzała na niego. Siedział przy biurku, czytając stare listy jego i jego dawnej miłości. Przy listach leżały pamiętniki, które również należały do rudowłosej piękności, z którą kiedyś dzielił swoją miłość. 
Poczuł obecność w swoim pokoju i delikatny zapach irysów. Chciał na nią spojrzeć. Rozkoszować się jej bladą skórą, jej rudymi falami, jej oczami. Ale nie potrafił. Nie po tym, jak przez rok wykorzystywał ją, by zapomnieć o swojej zmarłej ukochanej. A potem jak się w niej zakochał. Na zabój. 
— Wyjeżdżasz? — Odwróciła wzrok na kufry stojące pod ścianą. 
— Jutro rano — mruknął, podchodząc do nich i chowając listy oraz pamiętniki. 
Zamilkła. Podeszła do niego i przytuliła go od tyłu, chowając twarz między jego łopatkami. Kiedy poczuł irysy jeszcze mocniej, nie mógł się oprzeć. Musiał na nią spojrzeć. Odwrócił się, patrząc w jej zielone oczy. Położył dłoń na jej policzku. Wyglądała tak pięknie w świetle księżyca i świec. 
— Weź mnie ze sobą — szepnęła, wpatrując się intensywnie w jego oczy. 
Jej palce powoli powędrowały do guzików jego koszuli, rozpinając je jeden po drugim. 
Wypuścił ze świstem wstrzymane powietrze. Irys czuł jeszcze mocniej, mimo że ciężko było mu ułożyć jakiekolwiek zdanie, skupiając się na ruchach jej dłoni i delikatnej skórze na jego klatce piersiowej.
— Wiesz przecież, że nie mogę. Nie chcę, by stała ci się krzywda.
— Ale przecież... nic mi nie będzie — mówiła z niewinnością w głosie, schodząc dłońmi coraz niżej.
Przygryzła dolną wargę, a jemu coraz ciężej było jej się oprzeć.
— Obiecuję, że po skończonej misji przyślę po ciebie służbę. 
— Ale...
Przerwał jej, przejeżdżając kciukiem po jej dolnej wardze. Ciemny, intensywny róż jej ust kusił go coraz to mocniej, aż stwierdził, że nie może jej już się opierać. Złożył długi, namiętny pocałunek na jej ustach. Były takie, jak sobie wyobrażał. Miękkie, delikatne. Takie niewinne. 
Stanęła na palcach, obejmując jego szyję i pogłębiając ich pierwszy pocałunek. Przyciągnął ją bliżej siebie. Jego dłonie powędrowały od kolana po udo, unosząc jej ciemną koszulę nocną. Zapach dymu dotarł do jego nosa, ale nie myślał przerywać tej chwili. Czuł ból, który sprawiały mu płomienie. Ale nie potrafił się od niej oderwać. Wiedział, że właśnie giną w płomieniach. Ale tego nie przerwał. 

-------------------------------------------------------------
A/N
Katrina, kochanie, to dla Ciebie. Wiem, że mnie kochasz. 
Pracując nad Seven Woods, Latro i rozdziałem na Jedyną oraz Królową Śniegu, stwierdziłam, że zrobię sobie taki malutki projekt, który będę aktualizowała co jakiś czas dla wypieprzenia z siebie nadmiaru weny, która jest nieprzydatna do innego opowiadania. A że nie lubię pisać tylko do szuflady i lubię się chwalić, więc powstała Iris
Piszcie, jak Wam się podoba i czy w ogóle podoba.

Besoski,
Madame Red.